EnglishPolish
Regina Wasiak-Taylor (Wielka Brytania) Anglicyzmy – idiotyzmy

Szanowni Państwo

I znowu mamy niezwykłą przyjemność przedstawić kolejny odcinek „Listów z Londynu” autorstwa Pani Reginy Wasiak-Taylor.

Lektura, która zmusza do myślenia, bawi i uczy …

 

Regina Wasiak-Taylor (Wielka Brytania)
Anglicyzmy – idiotyzmy

Ofensywa nowomowy
W porannym kanale TVP oglądam program pt. „Konkurs młodych dizajnerów”. Dwóch energicznych mężczyzn mówi do kamery, jak doszło do powstania nagrodzonej kolekcji. Projektanci zapraszają modelki na ‘catwalk’
, czyli na zaimprowizowany wybieg, abyśmy mogli zobaczyć i docenić „wyprodukowaną specjalnie dla młodych i pracujących kobiet, kolekcję każualową, stritową i kulową (sic!)”. Patrzę i słucham, ale nic nie rozumiem, ponieważ nic do mnie nie dociera z rodzimego przekazu. Przyjechałam z Londynu do Krakowa, aby nasycić się żywą polszczyzną, a tymczasem usłyszane słowa nie mieszczą się w polszczyźnie, chociaż się deklinują. Jednak wydają się znajome. Ależ tak! Każual pochodzi najprawdopodobniej od słowa ‘casual’ oznaczającego w języku angielskim strój nieformalny; ‘street’, wiadomo, to ulica, a więc określenie sukienki odpowiedniej na spacer i zakupy, a patrząc na inne modelki, domyślam się, że kostium kulowy zapożyczyli międzynarodowi gwiazdorzy polskiej mody od słowa ‘cool’ na określenie ubioru łączącego wygodę z lekkością. Błyskawicznie dokonuję przełożenia tego kiczu językowego na normalne zdanie, bo przecież może być tak: „Zwycięzcy konkursu mody wyprodukowali specjalnie dla młodych i pracujących kobiet kolekcję na co dzień, lekką i wygodną, czyli do pracy i na ulicę”.
Nie zdążyłam jeszcze ochłonąć z szoku, kiedy na ekranie pojawia się reklama. Dwoje dzieci bawi się na kanapie, odbija od materaców i ląduje z powrotem na grubych amortyzujących wyskoki poduszkach, a zachwalający nowy mebel dziennikarz mówi, że sofa należy do nowoczesnej technologii, jest hardkorowa (sic!). A to co za diabeł? –znowu nie rozumiem. Oczywiście, słowo zapożyczone z angielskiego: ‘hard’ – twardy,
‘core’ – jądro, ale jak to odbierają Polacy, którym tę sofę fabrykanci chcą sprzedać? Bo ja mam kłopoty. Zmęczona nadmiarem przygnębiających wrażeń płynących z polskiej telewizji, postanawiam przejść się po plantach. Wychodząc z kamienicy, spotykam Artura, grzecznego nastolatka z poddasza, który nie minie żadnego sąsiada bez pozdrowienia. Zatrzymałam chłopca, powiedziałam mu o reklamie i zapytałam wprost, co oznacza w tym kontekście słowo „hardkoroa”.
– A to proste, proszę pani, to znaczy, że sofa jest zajebista!
– O Boże! – jęknęłam.
– Tego też pani nie zna? – zapytał zdziwiony Artur. – To znaczy, że jest super.

Polak się wstydzi swojego języka
Wulgaryzacja i barbaryzacja polszczyzny zatoczyła takie kręgi, że oprócz świętego gniewu czuję duszności i zawroty głowy. Co się stało z moim językiem ojczystym? Jeszcze w latach 80. XX wieku poruszałam się swojsko po kraju, zaglądałam do miejsc, których nazwy zapowiadały, co można w nich znaleźć tuż za drzwiami. Były: piekarnie, sklepy tekstylne, odzieżowe, mięsne, dom towarowy, obuwie, księgarnia, dentysta, kiosk z napojami, delikatesy, gospoda, bar mleczny, szewc, odzież używana, drogeria, targ, sklep motoryzacyjny itd., itd. W ciągu zaledwie 20 lat tamte szyldy zniknęły z miast i wsi, zostały zastąpione przez: bakery, koszuland, butik, bekonshop, galerię, shoe-shoe, lumpex, dental-club, bookshop, drinki, supermarket, pab, mlekoland, fashion club, market, albo: „autoryzowany dealer w leasingu operacyjnym (sic!)” etc. Nazwy restauracji i kawiarni przynoszą jeszcze większe niespodzianki. Konia z rzędem temu, kto wśród nowopowstałych szyldów w Krakowie doliczy się tuzina, które biorą początek z polskiego źródłosłowu.
Skąd w narodzie taka bezkrytyczna skłonność do angielszczyzny? – zastanawiam się i ogarnia mnie głęboka bezsenność. Wszystkie kultury świata zapożyczają słowa z innych języków, zwłaszcza kiedy chodzi o nazwanie nowych, dotąd nieznanych zjawisk czy pojęć. Tak się stało w informatyce, która przejęła większość nazewnictwa z angielszczyzny (jedynie przy oporze francuskich użytkowników języka komputerowego!). Okazuje się, że dopiero po wielu latach Francuzi przywykli do swojego systemu, korzystającego z rodzimego słownictwa, izolującego go jednak od powszechnie akceptowanego w informatyce. Inaczej stało się w Polsce. Tutaj zapożyczenia, zwykle określane jako korzystne dla użytkownika, stworzyły silny angielsko-polski kod komputerowy, który stale się poszerza, czasem zupełnie niepotrzebnie. Bo niech mnie ktoś przekona, że zmałpowane od Anglików słowo „kliknąć” lepiej brzmi niż „przycisnąć”, a „zalajkować” wytrzymuje próbę ze słowem „zaaprobować”? Epidemia anglicyzmów – idiotyzmów (czy snobizm językowy) w Polsce trwa. Dość wcześnie dostrzeżono ją w Paryżu. W roku 1994 pisała Jolanta Rokoszowa (
Polski pidgin, „Kultura”, nr 4, s. 73–74):

Straszliwy zalew pseudoangielszczyzną wymieszaną z innymi językami obserwuje się obecnie na ulicach, w gazetach, w telewizji, wszędzie tam, gdzie króluje handel i reklama. Widoczne jest to wszędzie, atakuje każdego, kto mieszka w mieście, w miasteczku czy na wsi. Na polskich wystawach sklepowych królują reklamy produktów zagranicznych – powszechnego chłamu… Wszystko to przywędrowało w sposób jakby naturalny. Było to niestety wypełnieniem istniejącej luki. Polskie ulice puste i szare czekały na ten moment rozbłyśnięcia kolorami Zachodu. Wszystkich on w gruncie rzeczy ucieszył, był jawnym i widocznym świadectwem zmian, niektórzy niesłusznie twierdzą dzisiaj, że jedynym.

Można się zgodzić z autorką, że istotnie, postkomunistyczna Polska potrzebowała wtedy radosnych kolorów, obcojęzycznych sloganów i wolności płynącej z Zachodu. Hegemona ze Wschodu zastąpiono hegemonem z Zachodu – pisała na łamach „Pamiętnika Literackiego” (LII, s. 35) prof. Ewa Thompson:

Inteligencja postkolonialna stwarza sobie zastępczego hegemona, którego chce uwielbiać. Zachód to zrobi, Zachód dobrze wie, więc my też to zrobimy. Zachód, Zachód – takie zapatrzenie na Zachód. Nie trzeba się już kłaniać hegemonowi z Moskwy, ale możemy się kłaniać hegemonowi z Zachodu. Bo nabraliśmy zwyczaju kłaniania się i ten hegemon zastępczy jest wciąż jakimś arbitrem dla dużej części społeczeństwa […] twierdzę, że atmosfera „gorszości”, nieśmiałości w stosunku do Zachodu w dalszym ciągu charakteryzuje dużą część polskiej inteligencji. Brak jej odwagi bycia sobą, bazowania na polskiej historii i doświadczeniu, tak jak Francuzi czy Anglicy bazują na swojej historii. Brak odwagi wyjścia z getta.

Makaronizmów angielskich nie roznoszą w mediach ludzie niewykształceni, robi to przede wszystkim inteligencja. W roku 2015 na łamach „Rzeczpospolitej” Robert Mazurek rozmawiał z językoznawcą, specjalistką w dziedzinie frazeologii, doc. dr Grażyną Majkowską o „nowomowie”, którą tworzą „młodzi ludzie, wykształceni, z większych ośrodków”. To oni przejawiają beztroski pęd do nadużywania angielskich wtrętów, którymi szpanują, bo nowomowa nobilituje, zaciekawia, daje natychmiastowy awans społeczny i towarzyski. Dlatego kierownik biura nie zwołuje już porannej narady pracowników, żeby przedstawić najbliższe plany. To się nie podoba, ba, jest nie do przyjęcia w nowoczesnej korporacji. Menadżer zwołuje briefing na którym briefuje projekty itp. Jeszcze jedna obserwacja. Każdy język ma tendencję do skracania słów i zwrotów, a angielski w tym zawsze przodował. Anglicy na co dzień używają skrótu ‘asap’, czyli ‘as soon as possible’ (tak szybko, jak to możliwe), a Polacy to podpatrzyli, podkradli i używają. Szkoda, że nie szukają i nie znajdują takich możliwości w polszczyźnie. A przecież dysponujemy tutaj prawdziwym bogactwem, wystarczy tylko przyhamować bieg w pogoni za obcymi idiotyzmami, przyjrzeć się „ojczyźnie – polszczyźnie”, a takie skróty sami znajdziemy. Jednym z lepszych na to przykładów jest słówko „spoko” od spokojny. Albo słowo „kasa”, które przekroczyło granice znaczeniowe, środowiskowe, zrobiło niebywałą karierę, a bazuje na polskim źródłosłowie. Na początku bardzo byłam „kasie” nieprzychylna i zwalczałam ten żargon, ale się oswoiłam i uważam, że jest dużo mniejszym złem od brutalnego zapożyczenia typu: ‘event’ (impreza w branży marketingowej albo nierutynowe działanie), ‘deadline’ (termin nieprzekraczalny), czy mainstreamowy(dotyczący głównego nurtu). Tego ostatniego terminu używają najczęściej badacze i literaturoznawcy, a spotykam nawet w tekstach przysyłanych do naszego londyńskiego pisma. Wykreślam je wtedy z nieukrywaną satysfakcją i wpisuję ładnie brzmiące i proste polskie określenia, np. „główne tendencje w badaniach”. Anglicyzmy słyszymy w codziennych rozmowach Polaków, znajdziemy je w mediach, reklamach, czytamy w prasie, w tekstach prywatnych i publicznych. A jak są zapisane? Eksperci od języka (sic!), radzą aby zapisywać je fonetycznie, jednak panuje tutaj dowolność granicząca z zupełnym nieporozumieniem, na co czytelnicy „Pamiętnika Literackiego” znaleźli już niejeden przykład, a będzie ich więcej, jak choćby w wierszyku poniżej.

Współczesny język Polaków

Mądrze gada, czy też plecie,
ma swój język Polak przecie!
Tośmy już Rejowi dłużni,
że od gęsi nas odróżnił.
Rzeczypospolitej siła
w jej języku również tkwiła…
Dziś kruszeje ta potęga,
dziś z angielska Polak gęga…


Pierwszy przykład tezy tej:
zamiast dobrze – jest
okej!
Dalej iść śladami tymi,
to nie twarz dziś masz, ale
imidż
Co jest w stanie nas roztkliwić?
Nie życiorys czyjś, lecz
siwi!
Gdzie byś chciał być w życiu chłopie?
Nie na szczycie, lecz na
topie. Tak, Polaku, gadaj wszędy!
Będziesz modny… znaczy
trendy.
I w tym trendzie ciągle trwaj,
nie mów żegnam, mów:
baj-baj!
Gdy ci nietakt wyjdzie spory,
nie przepraszaj! Powiedz:
sorry!
A gdy elit chcesz być bliżej,
to nie „Jezu!” mów, lecz
Dżises!
Kiedy szczęścia zrąb ulepisz,
powiedz wszystkim, żeś jest
hepi!
A co ciągnie cię na ksiuty?
Nie uroda ich, ale
bjuty!
Dobry Boże, trap się trap…
Dziś nie knajpa już, lecz
pab!
Gdy ją znowu ujrzeć chcesz,
powiedz:
siju zamiast cześć.
[…]
No, przykładów dosyć, zatem
bo gdy język rani uszy,
to jest o co kopie kruszyć!
Więc współcześni poloniści
walczcie o to, niech się ziści:
żeby wbrew tendencjom modnym
polski znów był siebie godny!
Pazurami! Wet za wet!
Bo do d… będzie wnet…

Postscriptum
Angielskiemu nie ubędzie,
kiedy polski polskim będzie.

(Wiersz znaleziony w Internecie i przesłany przez anonimową czytelniczkę do miesięcznika „Pani”, drukowany w kwietniu 2017).

Polonijny bastion polszczyzny
Oficjalnie nikt nie pochwala anglicyzmów. Krajowe pisma zamieszczają (i to wcale nierzadko) zgrabne artykuły wyśmiewające zjawisko makaronizmów, napisane przez pisarzy, dziennikarzy, rzadziej językoznawców. Poza ogólnym oburzeniem i protestem niczego nie wnoszą. A szkoda. Każdy rolnik uprawiający ziemię wie, że pola buraczane czy pszeniczne zajęte lebiodą, kąkolem, pokrzywą, należy odchwaścić w odpowiednim czasie i trzeba to robić metodycznie. W przeciwnym razie nie będzie dobrych zbiorów, złote kłosy zbóż utoną w morzu zielska. A Polacy w kraju pielęgnują w naszym języku chwasty. Niektóre z nich, niczym kameleony, upodobniły się już, przyjęły zapis i znaczenie polskiej leksyki – mam tu na myśli kalki językowe. Od kilku lat panuje moda na potakiwanie, co jest rodzajem zgody rozmawiającego z rozmówcą, której wyrazem nie jest tak częste kiedyś potrząsanie głową lub wypowiadanie słowa ‘okay’. Obecnie wrzuca się wtrącenie: „dokładnie”, „dokładnie tak!” I to z ogromną częstotliwością. Słowo to zakorzenione w polszczyźnie od dawna, kiedyś oznaczało staranność, precyzję, a dzisiaj nim potakujemy. Zapożyczone z angielszczyzny (‘exactly’) przy wszystkich okazjach zastępuje: „tak”, „właśnie tak”.
Do niebywałej popularności urosły dedykacje. W roku 2021 poświęconym życiu i twórczości Cypriana Kamila Norwida czytamy wiersze genialnego poety bardzo często dedykowane przyjaciołom. I tak do niedawna było. Utwory literackie, muzyczne, dzieła artystyczne były często dedykowane przez ich autorów innym osobom w dowód uznania, przyjaźni czy też jako podziękowanie. Przeglądam jadłospis w jakiejś polskiej knajpce i nagle ogarnia mnie śmiech homeryczny, bo widzę, że „gryczane gołąbki owinięte płatkami savojowymi w delikatnym sosie pomidorowo-kremowym
DEDYKUJEMY tobie, drogi nasz kliencie!” Naprawdę miałam ochotę na te polskie rarytasy kulinarne, ale musiałam zrezygnować. Zwyciężyła potęga smaku językowego. Dedykacjom, będącym kalką z języka angielskiego (‘dedicate’ – poświęcać), przybyło nowych znaczeń, o których nie śniło się Norwidowi i dlatego słyszymy o dedykowanych pracownikach, ofertach, kontach bankowych. A przecież można postawić szlaban tym potworkom językowym. Wszystko zależy od nas. Pamiętam, jak w szkole średniej nauczyciele tępili wśród uczniów rozprzestrzeniający się rusycyzm „wiodący”, obniżali nawet stopnie za sformułowania w rodzaju: „wiodącym pisarzem okresu Oświecenia był Ignacy Krasicki”. Mnie bardzo szybko oduczyli tego rusycyzmu i nigdy już go nie używałam. Z przyjemnością czytałam niedawno w „Gazecie Wyborczej”, że podobnych nauczycieli miał Jerzy Illg. On również przestał używać słowa „wiodący” dzięki mądrym polskim pedagogom. A więc można.

Policja czystości języka
Podobno taką policję językową mają Francuzi, którzy od dawna nie pozwalają na cudzoziemskie wtręty i zachwaszczanie pięknej mowy Marcelego Prousta. Stosują kary umowne (?!). Musiał o tym wiedzieć Jerzy Giedroyć, który proponował, aby problem obcych zapożyczeń w polszczyźnie „zidentyfikować, uświadomić, usankcjonować”, zobowiązując władze administracyjne do opodatkowania każdego obcojęzycznego szyldu.

Pieniądze z tych podatków powinno się przeznaczać na naukę języków obcych, aby zniknął fetysz obcego wyrazu, cała jego magiczna otoczka, która sama w sobie poprzez użycie „angolizmu-idiotyzmu” sprawić ma cud – naprawić polską gospodarkę, przyciągnąć klientów, zapewnić dobry towar, dostatek i wieczne szczęście na ziemi.(J. Rokoszowa, dz. cyt., s. 79).

Nieraz słyszałam, że panoszącym się anglicyzmom winni są odwiedzający ojczyznę Polacy z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Obserwuję polszczyznę na Wyspach od wielu lat i jestem odmiennego zdania, uważam, że rodacy stąd starają się nie mieszać zwrotów angielskich w polskich rozmowach, a anglicyzmy omijają. Odnosi się to szczególnie do emigrantów najstarszych i średniego pokolenia, bo język młodych ludzi pozostawia wiele do życzenia ze względu na wulgaryzmy. Ale Polacy za granicą używają zdecydowanie mniej anglicyzmów. Podobne spostrzeżenia napotkałam we wspomnieniach Stanisława Jałowieckiego Tu i tam – tam i tu (wyd. II, s. 162):

Kiedy zapytano mnie na spotkaniu w macierzystym Instytucie Śląskim, co po powrocie zrobiło na mnie największe wrażenie, odpowiedziałem – język, jego niesłychana brutalizacja. Jakże to było różne od języka, którym się posługiwaliśmy, nie mówiąc już o purystach z Polonii londyńskiej, o Władzie Majewskiej czy Lidii Ciołkoszowej. Tam przechowywano polszczyznę jak klejnot. Tu mieszano ją z błotem. Zdarzyło mi się raz w Monachium zwrócić na to uwagę redaktorowi dziennika Jerzemu Irankowi-Osmeckiemu, synowi wybitnego dowódcy z Powstania Warszawskiego. Prezydent Reagan leczył się wówczas po przebytej operacji. W dzienniku usłyszałem, że przebywa na „rekuperacji”. Panie Jerzy, mówię, niech Pan nie używa anglicyzmów (od ‘recuparation’). Oburzył się. Sięgnął na półkę do starego słownika języka polskiego i znalazł: jest, jest takie polskie słowo! Jedno i drugie mają notabene te same łacińskie korzenie.

Zatem może Polonii brytyjskiej i amerykańskiej przypadnie w udziale ratować polszczyznę od anglicyzmów? My tutaj jesteśmy swego rodzaju skansenem starego języka polskiego. Dla wielu z nas radość z podróży do kraju osłabia obecnie czekające nas spotkanie z mową ojczystą, która nie jest już piękna, żywa, czysta, ale jakże często niezrozumiała, zachwaszczona. Dochodzi jeszcze do tego, o czym nie wspominałam w tym felietonie, język nienawiści (język hejtowy!) chętnie stosowany przez polityków, dziennikarzy, biznesmenów najniższej ligi. Dlatego z najmniej spodziewanego miejsca na ziemi, z Londynu, należy ogłosić alarm dla polszczyzny. Musimy jej bronić. Od nas wszystkich użytkowników języka polskiego– zależy, czy wchłoniemy te idiotyzmy, czy je odrzucimy. Pytajmy i powtarzajmy za emigrantem, Marianem Hemarem:

Po jakiemu to jest?

Po jakiemu to jest,

Ta zawiła i drętwa mowa?

Kto sens pojmie i treść,

Kiedy zaczną mu pleść

Te cudaczne, pokraczne słowa?

Regina Wasiak-Taylor

.